W dniu, w którym drogą sukcesji 300-morgowy majątek ziemski
Jastrzębie pod
Bydgoszczą przeszedł w ręce młodego
AWZ z
Kalisza, okropne stosunki zapanowały we dworze samym i wsi. Młody dziedzic, który nie uznawał „chamów” za ludzi, a który kazał się tytułować „panem hrabia”, postanowił „ukrócić chłopską swawolę”, a wprowadził u siebie stosunki przypominające tragiczne czasy pańszczyzny. Służbę swą orał niemal dosłownie, policzkując i bijąc szpicrutą za byle co, a często groził rewolwerem. Dla ludzi ze wsi nie miał nigdy dobrego słowa, klnąc przy lada okazji i obrzucając ich wyzwiskam i karczemnemi, a wobec „krnąbrnych” stosował ulubioną metodę: oskarżanie o kradzież czegokolwiek, choćby drobiazgu. Nic dziwnego, że znienawidzony był przez wszystkich; bano się go jednak, zwłaszcza od czasu, gdy — zastrzeliwszy
parobka — uzyskał wyrok uniewinniający, sąd bowiem przyjął tłumaczenie „dziedzica”, że działał w koniecznej obronie własnej. Od tej pory „pan hrabia” używał „na chamach” ile wlezie. Nie pozostawił w spokoju nikogo, a sekundowały mu w tych wybrykach dwie nieodrodne siostrzyczki,
M. i
H., jak ich braciszek pojmujące stosunek „szlachcica” do ludzi „niskiego pochodzenia” i jak braciszek ich… ordynarne. Od całej trójki „hrabiowskiej” nie odbiegał w niczem administrator majątku,
WNT. wiele o swem dobrem urodzeniu zawsze mniemający. I oto zdarzyło się, że wreszcie ta dobrana kompania szlachecka i zasiadła na ławie oskarżonych, by ponieść surową, a tak dobrze zasłużoną karę. Szkoda tylko, że okupić to musiał życiem własnem młody parobek dworski,
Władysław Zajadły — druga zrzęda ofiara „pana dziedzica”. A było to tak: W dniu 11-go czerwca b. r.
Zajadły otrzymał rozkaz zaprzęgnięcia konia do bryczki i zajechania pod „pałac” po „jaśnie panienkę”. Na widok uzdy podreparowanej naprędce cienkim sznurkiem
H. obsypała parobka stekiem wyzwisk, a gdy — nie mogąc znieść obelg —
Zajadły odciął się, wezwała brata, który w towarzystwie
drugiej siostry i
administratora T. wybiegł na dziedziniec i pobił „krnąbrnego” parobka.
Zajadły wobec tego zażądał swych dokumentów, chcąc natychmiast opuścić służbę, czem rozwścieczył „dziedzica” do tego stopnia, iż dobył rewolweru. Parobczak chcąc się osłonić, począł wymachiwać drągiem, jednak
T. wyrwał mu kij z ręki. Zajadły rzucił się do ucieczki, w tej chwili jednak obie „jaśnie panienki” poczęły wołać do swego brata: „Strzelaj do tego bandyty!” i wślad za tem po sypały się strzały.
Zajadły,
trafiony kulą w plecy, padł na ziemię, a przewieziony do
szpitala bydgoskiego,
zmarł po kilku tygodniach męczarni skutkiem zakażenia krwi. Proces, który wytoczono trojgu Z. i
T. uwydatnił w całej pełni niesłychane bestjalstwo całej tej czwórki w traktowaniu służby dworskiej. Nie było pośród wezwanych na rozprawę świadków ani jednego, któryby mógł wyrazić się dobrze o oskarżonych. Nic dziwnego, że trybunał wyniósł wyrok surowy.
AWZ za zabójstwo skazany został na 8 lat ciężkiego więzienia.
WNT za udział w zbrodni na 1 rok więzienia, zaś obie siostry,
M. i
H., za podjudzanie do zabójstwa, na 6 miesięcy z zawieszeniem kary przez przeciąg 3 lat. Trudno było na twarzach zgromadzonych w sali sądowej mieszkańców
Jastrzębia dopatrzeć się jakiegokolwiek współczucia w chwili, gdy zbladłemu „dziedzicowi” posterunkowy nałożył na ręce kajdanki, aby odprowadzić zbrodniarza wprost do wiezienia. Po chwili zamknęły się z głuchym łoskotem drzwi celi więziennej, dla którego życie „chama” nie przedstawiało wartości…